Piotr Wyleżoł „Improludes”

Hevhetia, 2014

Piotr Wyleżoł (wtedy ze swoim trio) zadebiutował na rynku fonograficznym już w roku 2001. Później mieliśmy jeszcze okazję zapoznać się z kolejnymi nagraniami m.in. z wydaną przez Fresh Sound Records i znakomicie przyjętą płytą  „Children’s Episode’s” oraz koncertowym „Quintet Live”  z udziałem Adama Pierończyka i Davida Dorużki.

Ostatnie lata to nagrania w duecie ze Sławkiem Jaskułke.  Teraz doczekaliśmy się nagrań solo. Płyta ukazała się nakładem słowackiego wydawnictwa Hevhetia, które ostatnio stało się bardzo popularne wśród polskich jazzmanów – swoje nagrania w tercecie wydał tam również Michał Tokaj. Ciekawostką wydawnictwa jest okładka zaprojektowana przez Rosława Szaybo, legendarnego twórcę okładek i plakatów. Przejdźmy jednak do tego co najważniejsze: do muzyki.  Przyznam, że w przypadku solowych nagrań fortepianowych preferuję płyty nagrane w nostalgicznych, balladowych konwencjach. „Improludes” nie jest taka, a pomimo to zdecydowanie mi się spodobała.

W jednym z wywiadów sprzed lat Piotr Wyleżoł pytał retorycznie „czy jazz musi wciąż zaskakiwać?”. Ta płyta nie niesie ze sobą jakiś wielkich zaskoczeń, ale jest to moim zdaniem jej duża zaleta. Lubię słuchać właśnie takiej muzyki i z przyjemnością zatapiałem się w świecie kompozycji pianisty. Za pracę kompozytorską należą się artyście szczególne pochwały. Plusem wszystkich utworów na płycie jest ich niejednostronność. Nie da się (i to dobrze, że tak jest) prosto zakwalifikować poszczególnych tytułów.

Słuchacza zwodzą i zaskakują nieoczekiwane, czasami krótkie, zmiany tempa, mylące wstępy, przełamania głównego motywu. Nie jest to składanka stworzona według oklepanego schematu „dwa szybkie, jeden wolny”. Piotr Wyleżoł jest autorem wszystkich kompozycji zaś dwa z tytułowych „Improludes” inspirowane są etiudami Liszta. To nawiązanie do muzyki klasycznej nie powinno dziwić gdyż pianista obok aktywności jazzowej bierze udział w koncertach zawierających repertuar Bacha czy Vivaldiego. Te klasyczne wpływy najbardziej słychać w „Improludes opus Zero”. W drugim utworze inspirowanym kompozycjami Franciszka Liszta „Improludes X” pobrzmiewają mi za to jazzowe klimaty spod znaku Chica Corei.

Dość często podczas słuchania przychodzili mi na myśl inni, lubiani przeze mnie wykonawcy. Początkowe utwory na płycie kojarzyły mi się z pianistyką Brada Mehldaua. Ostatnie dwa utwory przywoływały momentami echa jarretowskich improwizacji z koncertów solowych. Kapitalnie brzmi to zwłaszcza w zamykającym płytę „Clouds” poświęconym pamięci Jarosława Śmietany, gdzie w melodyjną narrację wkrada się nagle niepokojąca nuta. To jakby pośród tytułowych chmur pojawił się nagle kłębiasto-burzowy cumulonimbus. Dlatego ta płyta wciąga, chce się jej słuchać i odkrywać coraz to nowe „smaczki”. Czy jest bez wad ? Cóż, nie. Przyznam, że nie mogę się przekonać do otwierającego płytę „White water”, ale to doprawdy drobiazg, który nie przeszkadza w jak najbardziej pozytywnej ocenie całości.

Dodaj komentarz