OkEh, 2014

Katedra Łaski Bożej w San Francisco często gości w swoich progach muzyków. Występowali tu i nagrywali artyści rockowi, folkowi, new-age no i oczywiście jazzmani. Tutaj swoją premierę miał „Sacred Concert” Duke’a Ellingtona. Pod koniec roku 2014, niemal dokładnie po dwóch latach od koncertu ukazała się rejestracja solowych nagrań Branforda Marsalisa.
Mając w pamięci podobne występy Jana Garbarka czy ostatnio Adama Pierończyka, byłem niezwykle ciekaw co zaprezentuje najstarszy z braci Marsalisów, jaką wizję przyjął przygotowując się do owego koncertu. Już lektura wypowiedzi muzyka publikowanych przy okazji premiery omawianego wydawnictwa pokazała co dla Branforda Marsalisa było najważniejsze: „Dla znakomitej większości każdej publiczności wyzwaniem jest rozróżnienie solówek i improwizacji. Granie dużej ilości nut robi wrażenie, ale tylko początkowo. Potem szybko powoduje, że każdy utwór brzmi dla odbiorcy tak samo”. Założeniem artysty było więc przede wszystkim nie zanudzić publiczności. Zagrać tak, aby utrzymać zainteresowanie słuchaczy przez cały ponad godzinny występ. Bez zbędnego „napinania się” i dopisywania skomplikowanej filozofii.
To miała być przede wszystkim dobra rozrywka – parafrazując tytuł jednej z wcześniejszych płyt Marsalisa to po prostu „one MF playing tunes”. 11 melodyjnych utworów, raczej spokojnych, bazujących na długich frazach. Połowę z nich stanowią kompozycje i improwizacje samego Marsalisa. Koncert rozpoczynają jednak dzieła innych autorów: Who Needs It Steve Lacy’ego oraz standard Stardus – pierwsze „zachwycenie” na tej płycie. Dalsza część koncertu to prezentacja autorskich utworów bohatera wieczoru przepleciona dwoma utworami muzyki klasycznej.
Pierwszy z nich to Sonata a-moll na obój solo Carla Philippa Emanuela Bacha zagrana niczym piękna ballada. Drugi to MAI, Op. 7 współczesnego japońskiego kompozytora Ryo Nody. To chyba najbardziej wyrafinowany i najtrudniejszy w odbiorze spośród utworów wybranych przez Marsalisa, będący również wyzwaniem dla samego artysty. Choć kompozycja stworzona została specjalnie na saksofon solo to wykorzystuje nietypowe dla tego instrumentu techniki, sięgające do japońskiej tradycji shakuhachi wywodzącej się z gry na flecie bambusowym.
Ciekawostką koncertu jest niespodziewane zestawienie fragmentu kolejnego utworu: Improvisation No. 3 z dźwiękiem syreny przejeżdżającego nieopodal Katedry wozu strażackiego. Trzeba uważnie wsłuchać się w początek utworu, aby tego krótkiego zdarzenia nie przeoczyć. To zderzenie uduchowionego świata sztuki z twardą rzeczywistością tworzy wrażenie niesamowite i drugi niezapomniany moment płyty i koncertu. Płytę wieńczą zagrane “z przytupem” (i to dosłownie) Blues For One oraz zaprezentowany na bis kolejny standard: I’m So Glad We Had This Time Together. Tytuł drugiego z tych utworów stanowi znakomite podsumowanie całości. Przyjemnie było spędzić ten czas z Branfordem Marsalisem.