Klub Wytwórnia, Łódź, 07-09.2015

„To była chyba najlepsza dotąd edycja Letniej Akademii Jazzu” – tak zakończyłem relację z LAJ w roku ubiegłym. Po ogłoszeniu programu na rok 2015 okazało się, że było to tylko hitchcockowskie trzęsienie ziemi przed tegorocznymi atrakcjami. Klub Wytwórnia postawił zaiste trudne zadanie przed osobami planującymi urlop w lipcu i sierpniu tego roku – który z koncertów poświęcić w imię rodzinnego wypoczynku na zatłoczonej plaży.
Cykl rozpoczął się występem Konglomeratu Nikoli Kołodziejczyka i Michała Tomaszczyka. Ten big band skupia młodych, wyróżniających się absolwentów polskich uczelni muzycznych. W Wytwórni zaprezentowali nowe aranżacje utworów Zbigniewa Seiferta. Usłyszeliśmy m.in. „Song for Christopher”, „Pinocchio”, „Kilimanjaro”, „Passion”. Warto wspomnieć, że soliści Konglomeratu nie zrzucają pracy aranżera na liderów swojego zespołu. Niemal każdy z utworów aranżowany był przez innego muzyka. Także solowe popisy członków big-bandu były zaplanowane tak, aby każdy z nich miał okazję indywidualnie zaprezentować się publiczności. Ostatnio o projektach związanych z big-bandami słychać coraz częściej. Ten interesujący występ był być może jednym ze zwiastunów ich renesansu. Cieszy , że to właśnie młodzi muzycy dostrzegli w tym pole do artystycznej kreacji.
Wieczór drugi podzieliło między siebie dwoje artystów. Rozpoczął Kuba Płużek, który swoim solowym recitalem zaczarował publiczność. Zagrał nie tylko utwory z płyty „Eleven songs”, ale także muzykę, której na tym wydawnictwie nie słyszeliśmy. Kuba jest jak się wydaje miłośnikiem kina, a na pewno lubi muzykę filmową. Znakomicie potrafi też interpretować swojej ulubione tematy. Jednym z najmocniej zapadających w pamięć punktów koncertu była tytułowa melodia z serialu „Polskie drogi”. Na zakończenie występu pianista uraczył nas jeszcze równie udanymi wersjami „I’ll See You in My Dreams” z allenowskiego „Słodkiego drania” oraz kompozycją Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza z „Janosika”. Drugą część wieczoru zajęła Monika Borzym, która zaśpiewała piosenki ze swoich płyt oraz kompozycje z tekstami Marii Czubaszek i Wojciecha Młynarskiego. Ciekawostką i zaskoczeniem był zagrany na bis „Toxic” z repertuaru Britney Spears. To była przyjemna, bezpretensjonalna zabawa. Świetny wokal, sceniczny luz, znakomite odnajdywanie się w przeróżnych muzycznych konwencjach, kapitalni muzycy akompaniujący – to sprawiło, że publiczność zdecydowanie „kupiła” ten występ.
Trzecią odsłonę Akademii rozpoczął Magnolia Accoustic Quartet. Zespół ma swój własny, wyraźny pomysł na muzykę i został ciepło przyjęty przez łódzką publiczność. Mnie jednak ten koncert zupełnie nie wciągnął. Muzyka była dla mnie zbyt hermetyczna, zimna, nieprzystępna i nieco zbyt schematyczna. Natomiast to co zdarzyło się w Wytwórni później było niczym nieoczekiwane znalezienie się w startującej rakiecie kosmicznej. W zasadzie do dziś brak mi słów na opisanie tego czym uraczyli nas Charles Lloyd, Gerald Clayton, Joe Sanders i Kendrick Scott. To było coś niebywałego, dotknięcie absolutu, całkowita perfekcja. Kwartet oparł swój występ na materiale z płyty „Wild Man Dance”. Po dwóch pierwszych utworach muzycy zagrali prawie godzinę niemal bez przerwy, a zakończyli przepięknie zagranym „You’re So Beatiful”. Dawno nie uczestniczyłem w tak wybitnym koncercie. To był wydarzenie, które pamięta się i wspomina przez całe życie. Jeszcze przez kolejnych kilka dni po koncercie nie mogła się do mnie przebić żadna inna muzyka. Wild Man Dance trwał we mnie nieprzerwanie.

Trudno było mi się otrząsnąć jeszcze w kolejnym tygodniu. Może właśnie dlatego niewątpliwie bardzo dobry koncert Tria Marcina Wasilewskiego nie wzbudził we mnie oczekiwanych emocji. Muszę zresztą przyznać że „Spark of Life” pomimo jej nie budzących wątpliwości zalet i klasy jest najmniej lubianą przeze mnie płytą tercetu. Polskie gwiazdy wspierał (podobnie jak na płycie) Joakim Milder. Usłyszeliśmy utwory ze wspomnianego już wydawnictwa m.in. „Austin”, „Actual Proof”, „Message in a Bottle” na bis zaś „Sleep Safe and Warm”. Moje oczekiwania wobec tego występu były chyba zbyt duże. Sądziłem, że materiał zagrany na żywo zabrzmi jeszcze lepiej niż na płycie. Tym czasem było „tylko” tak samo dobrze.
Wstępem do koncertu Tria Marcina Wasilewskiego była prezentacja uczestników International Jazz Platform. Zespoły pod wodzą m.in. Macieja Obary, Toma Arthursa, Ole Mortena Vaagana i Garda Nilssena zagrały kompozycje, nad którymi pracowały podczas kilkudniowych warsztatów. Krótkie acz interesujące koncerty pokazały, że jazzujących talentów w Polsce nie brak. Trzeba wspomnieć, że łódzka publiczność nie „odpuściła” sobie koncertu International Jazz Platform tłumnie stawiając się i wspierając młodych muzyków przez całych ich występ od samego początku. Dodam, że w ramach International Jazz Platform dzień wcześniej odbył się jeszcze jeden koncert, na którym wystąpiły dwie utalentowane norweskie artystki: Sofia Jernberg i Mette Rasmussen.
Kończący lipcowe odsłony Letniej Akademii Jazzu, poświęcony Tomaszowi Szukalskiemu „Dzień Szakala” zdecydowanie przebił się przez zasłonę emocji poprzednich tygodni. Jako pierwszy pojawił się na scenie Kwintet Piotra Damasiewicza z Gerardem Lebikiem, Maxem Muchą, Arturem Tuźnikiem i Krzysztofem Dziedzicem. Zagrali koncert na szóstkę. Znakomici jako zespół z dwoma kapitalnymi frontmenami: Damasiewiczem i Lebkiem – uczniem Szukalskiego, postrzeganym jako jego kontynuator i następca. Koncert pokazał, że nie są to opinie udzielane na wyrost. Zaczęli dość spokojnie, nastrojowo, by z utworu na utwór przechodzić do grania coraz ostrzejszego. Było tak jakbyśmy zaczęli oglądać „Pretty Woman”, które stopniowo w trakcie seansu przerodziło by się w „Dzikość serca”. Koncert znakomity muzycznie i dramaturgicznie. Po takim występie tylko wielcy mistrzowie są w stanie wyjść na scenę i zagrać równie dobrze. Tak właśnie zdarzyło się teraz. Tomasz Stańko wskrzesił na ten wieczór projekt Balladyna w całkowicie nowym składzie. Wraz z nim zagrali: Adam Pierończyk, Sławomir Kurkiewicz i Olavi Louhivuori. Podjęli wyzwanie i pokazali równie wspaniały jazz. Entuzjazm i zachwyt publiczności swą widowiskową grą wzbudzał fiński perkusista. Show znów należał jednak do duetu blach. Czy z korespondencyjnego pojedynku Damasiewicz-Lebik versus Stańko-Pierończyk ktoś wypadł lepiej ? Dla mnie padł remis bez możliwości wskazania zwycięzcy. Żartobliwie powiem, że najlepiej rozstrzygnęło by to spotkanie na scenie Stańki z Lebikiem. Kto wie może za rok ? Pewne jest jedno: Stańko ma w Polsce status gwiazdy i potrafi przyciągnąć publiczność, nawet tą nie interesującą się jazzem na co dzień. Sala Wytwórni, która podczas Letniej Akademii Jazzu wypełnia się w całości, tym razem z trudem zmieściła nadkomplet słuchaczy. Krótka sonda wśród gości nie pozostawiła wątpliwości, że stało się tak za sprawą właśnie Tomasza Stańki. Dobrze, że przy okazji publiczność miała okazję usłyszeć muzyków, którzy dotrzymują mu kroku.
Lipiec na Letniej Akademii Jazzu nurzał się więc w obfitości gwiazd i wielkich wydarzeń. Sierpniowa część Letniej Akademii Jazzu rozpoczęła się natomiast koncertem dwóch kwartetów prowadzonych przez skrzypków. Spotkanie poświęcone było jak nie trudno zgadnąć Zbigniewowi Seifertowi i jego muzyce. Wieczór rozpoczął zespół Bartosza Dworaka. Kwartet i jego lider byli wielokrotnie nagradzani i komplementowani w ostatnim roku i muszę przyznać, że zasłużenie. Zagrali solidny jazz , głównie własne kompozycje, między innymi z zapowiadanej premiery płytowej. To była muzyka „elegancka”, z dbałością o szczegóły, ot choćby nawet takie drobiazgi jak stroje muzyków. Nie oznacza to jednak, że występ ten był nudny i nieatrakcyjny. Drugą część wypełnił Mark Feldman, który wspólnie z Audiofeeling Trio Pawła Kaczmarczyka zagrał koncert niezwykle żywiołowy i ekspresyjny. Obok kompozycji Feldmana pojawiły się oczywiście utwory Seiferta. Do „Quo vadis” amerykański skrzypek zaprosił Bartosza Dworaka i w ten sposób obaj soliści zwieńczyli jeszcze jeden udany wieczór tegorocznej Akademii.
W następnym tygodniu w Wytwórni gościła kolejna gwiazda. Rene Marie dość późno rozpoczęła karierę piosenkarską. Dziś ma za sobą 10 nagranych płyt, nominację do Grammy i liczne nagrody. Jest też autorką i wykonawczynią muzycznego monodramu „Slut Energy Theory”. To aktorskie zacięcie widać i czuć w scenicznym zachowaniu Rene Marie. Wokalistce towarzyszyli: perkusista Quentin Baxter, basista Elias Bailey i niezwykle ciekawie prezentujący się pianista John Chin. Pierwszą połowę koncertu wypełniły nagrania z płyty „I wanna be evil” zawierającej nagrania z repertuaru Earthy Kitt. Usłyszeliśmy m.in. „C’est Si Bon”, „My Heart Belongs to Daddy” i „I’d Rather Be Burned as a Witch”. Druga część to prezentacja oryginalnych kompozycji zespołu z przygotowywanej do wydania pod koniec bieżącego roku płyty. Rene Marie od początku porwała za sobą publiczność. Koncert zakończyły dwa bisy, ale dało się odczuć, że widzowie chętnie posłuchali by jeszcze kilka kolejnych utworów.
Akademię otwierał w tym roku koncert big bandu. Na finałowym koncercie, poświęconym Krzysztofowi Komedzie, Wytwórnia gościła niemal równie pokaźny skład instrumentalistów. Orkiestra Rosemary’s Babies wykonała specjalne aranżacje utworów Komedy przygotowane i poprowadzone przez znakomitego norweskiego kompozytora Elrenda Skomsvolla. Skomsvoll nie usiłował wyważać otwartych drzwi, szukać za wszelką cenę inności i oryginalności interpretacji. Postawił na jakość wykonania zapraszając, do złożonej z muzyków norweskich i polskich Orkiestry, instrumentalistów znakomitych. W jej składzie, wystąpili m.in. Dominik Wania i Maciej Obara, a także znani z prowadzenia warsztatów International Jazz Platform basista Ole Morten Vågan i perkusista Gard Nilssen. Fascynująco zabrzmiał „Astigmatic” zagrany bardzo podobnie do wersji znanej z płyty Komedy, rozciągnięty podobnie jak oryginał w 30-minutową suitę. Free-jazzowa trąbka przeplatała się z fragmentami w stylistyce jarmarcznej potańcówki, zakończenie przywodziło zaś na myśl hollywoodzką ilustrację samochodowego pościgu z sensacyjnego filmu. „Kattorna” zaskoczyła czytanymi fragmentami „Podtrzymywania światła” Jeanette Winterson. W „Svantetic” Orkiestra rozpędzała się niczym lokomotywa przerywając swój szaleńczy bieg już to solowymi popisami basu i perkusji już to subtelną gra smyczków i fortepianu. Zakończenie tegorocznego cyklu letnich koncertów dostosowało się poziomem do wcześniejszych świetnych występów.
Poza opisanymi powyżej (oraz w pierwszej części relacji) koncertami, Letnia Akademia Jazzu gościła jeszcze Sebastiana Zawadzkiego, który zaprezentował się publiczności w solowym recitalu fortepianowym oraz Agę Zaryan, która wraz z zespołem Michała Tokaja przedstawiła interpretacje piosenek z repertuaru Wandy Warskiej. Jeden z wieczorów poświęcono teatrowi. Sonia Bohosiewicz i Katarzyna Kwiatkowska zaprezentowały przygotowany specjalnie dla LAJ spektakl oparty na „Dzienniku 1954” Leopolda Tyrmanda. Smaczku przedstawieniu dodawała muzyka tria Marek Napiórkowski, Robert Kubiszyn, Michał Miśkiewicz, skomponowana przez Napiórkowskiego, częściowo zaś improwizowana w trakcie występu. Podczas festiwalu można było również obejrzeć wystawę fotografii inspirowanych jazzem, autorstwa Ryszarda Horowitza. Należy także wspomnieć, że Ci, którzy nie mieli okazji uczestniczyć w którymś z koncertów Akademii , mogli obejrzeć jego transmisję w internecie. Obraz z kamer był także wyświetlany podczas występów na kinowym ekranie umieszczonym z tyłu sceny, co skracało dystans pomiędzy muzykami, a widownią i dawało publiczności unikalną możliwość podejrzenia artystów z bliska, złudzenie spoglądania im przez ramię podczas koncertu.
Letnia Akademia Jazzu systematycznie i konsekwentnie rozwija się po raz kolejny serwując nam program lepszy i ciekawszy od poprzedniego. Wizyty gwiazd – tych jasno święcących i tych wspinających się na jazzowy firmament, unikalne projekty, ciekawy program towarzyszący to atuty tego festiwalu. Tegoroczną edycję śmiało można dołączyć do grona najważniejszych i najciekawszych wydarzeń jazzowych w Polsce.