[We Insist!] ROZMOWA: Taras Kushniruk

Foto: Elpida Jabot

Taras Kushniruk jest jednym z czołowych gitarzystów jazzowych młodego pokolenia na Ukrainie. Mieszka i pracuje we Lwowie, mieście, które zawsze było swoistym skrzyżowaniem różnych kultur z całej Europy. Dzięki temu Taras miał okazję współpracować z wieloma europejskimi, głównie polskimi muzykami. Jest członkiem wielu zespołów, w tym Mark Tokar Belveder Group, ShockolaD i Lviv Hammond Trio.

Taras przeszedł wiele transformacji jako muzyk, ale od samego początku trzymał się swojej linii – grania muzyki i doskonalenia swoich umiejętności. Dla niego jest to nie tyle kwestia wyrażania siebie, co nawiązywanie więzi społecznych ze środowiskiem, w którym żyje, sposób komunikowania się zarówno z krewnymi, jak i nieznajomymi. We Lwowie Taras jest otoczony przez wiele wybitnych postaci, które wniosły znaczący wkład w rozwój lwowskiej kultury. Dołączając do nich i oferując swoje pomysły, stał się nieodzowną częścią historii, która łączy pamięć i przyszłość.

To była przyjemna rozmowa. Kiedy zadzwoniliśmy do Tarasa, nie czuliśmy się jak podczas zwyczajowego tworzenia wywiadu. Po prostu rozmawialiśmy o znanych nam osobach, które wniosły coś wartościowego do naszego życia. Okazało się, że duża część z nich to mieszkańcy Lwowa i trudno wyobrazić sobie osobę, która z takim zachwytem opowiadałaby o osobach z tego środowiska. Było jasne, że format wywiadu nie ujawni w pełni ich portretów, więc spójna opowieść z ust Tarasa, gdzie jeden motyw przechodzi w drugi, wydawała się najbardziej naturalnym rozwiązaniem.

– * –

Mark Tokar

Mogę opowiedzieć o każdym z nich po kolei. Zacznę chyba od Marka Tokara, z którym grałem w zespole Belvedere, sekstecie z lwowskimi muzykami. To było coś zupełnie niepodobnego do czegokolwiek, co wydarzyło się wcześniej [we Lwowie – red.] Mark nie miał żadnych nagrań kompozycji. Wszystko było bardzo otwarte na improwizację. Mieliśmy popularną formułę koncertową – kompozycja, całkowicie improwizowane przejście i następna kompozycja. Zawsze brzmiało to dobrze.  Mark poświęcał dużo czasu na swobodną improwizację, głównie wykonując różne ćwiczenia dotyczące uwagi i interakcji. Moim ulubionym było ćwiczenie podobne do telegrafu, w którym ty, podobnie jak inni, wybierasz jedną nutę i grasz tylko ją, w różnych rejestrach. Każdy wybiera inną nutę, a rezultatem jest raczej abstrakcyjny obraz, zawsze inny i ostatecznie harmonijny. Zrobiliśmy też „ścianę dźwięku”: kiedy zaczęliśmy próbę dźwięku na scenie, w pewnym momencie zaczęliśmy grać tak głośno, jak tylko mogliśmy. Wszystko „krzyczało”!  Z czasem działy się coraz ciekawsze rzeczy – na przykład dęciacy patrzyli na siebie i znajdowali harmonie. I stało się to tak powszechne, że podczas wykonywania utworów nagle pojawiała się ta paleta dźwięków, jakiś interwał czy dziwny akord, który na pierwszy rzut oka w ogóle nie współgrał z resztą i trzeba było umieć się do niego dostosować.  Inną ciekawą rzeczą jest to, że Mark pokazał nam nietypowe sposoby grania dźwięków na swoim instrumencie. Nie rozmawialiśmy jednak tak często o aspektach technicznych – jakie akordy zagrać lub jakie konkretne aranżacje wykonać. Była to raczej ciągła dyskusja filozoficzna.  Wydaje mi się, że Mark chciał być w tym zespole jak Miles Davis (śmiech). Dał nam pełną swobodę, zostawił miejsce na nasze interpretacje i nie wtrącał się. Był czas, kiedy graliśmy koncerty wyłącznie z muzyką Wayne’a Shortera, jego ulubionego kompozytora. To było dla mnie prawdziwe wyzwanie, ponieważ nie było fortepianu i byłem odpowiedzialny za wszystkie niewygodne akordy i ciągle zmieniające się linie basu. Z tym i innymi programami dużo podróżowaliśmy do różnych miast na Ukrainie i w Polsce.

Alex Maksymiv

Przez jakiś czas we Lwowie mieszkał gitarzysta Alex Maksymiv. Bardzo różnił się od innych muzyków, przede wszystkim ze względu na swój poziom, który był wielokrotnie wyższy od naszego [lokalnych muzyków – red.] Trzeba było być przygotowanym, aby zrozumieć, jak dobry był, a większość ludzi tego nie rozumiała, mimo że go podziwiali. Nie powiedziałbym, że znam go dobrze, ale pamiętam, że moja pierwsza lekcja gitary jazzowej była z nim. Nic nie wiedziałem i nic nie umiałem, ale on postanowił od razu zacząć od bardzo skomplikowanych struktur – jakieś progresje akordów, alternatywne tryby w bluesie. Powiedział: „Tak możesz to zagrać!”. Zaledwie 4 lub 5 lat później wróciłem do niego z wiadomością: „Alex, mam pytanie. Kiedyś mieliśmy razem lekcje i napisałeś mi te akordy na kartce papieru. Powiedz mi teraz, co to jest? Myślę, że jestem na to gotowy” (śmiech).

Poza tym często spotykaliśmy się na koncertach i jamach, we Lwowie i kiedy przeprowadził się do Berlina.

Ihor Hnydyn

To, co najlepiej pamiętam ze spotkania z Ihorem Hnydynem, to początek mojej muzycznej podróży przed 12 laty, dość dawno temu. W tym czasie Anastazja Lytvyniuk, aktywna lwowska pianistka, moja dodatkowa nauczycielka gry na fortepianie i żona Ihora Hnydyna, była w ciąży, a Ihor ciągle prosił mnie o granie. Nawet źle, nieudolnie, ale dużo i często. W każdy czwartek odbywało się jam session i pewnego dnia zadzwonił do mnie i powiedział: „Wpadnij, zagramy dzisiaj”. Nie bardzo rozumiałem, o co mu chodzi, więc powoli poszedłem do klubu (bo inni muzycy grali jeszcze swój set), celowo się spóźniając. Ihor podbiegł do mnie i powiedział: „Pospiesz się, czekaliśmy na ciebie!”. Znałem wtedy tylko trzy standardy jazzowe i grałem je z nut – kilka bluesów, Cantaloupe Island i Watermelon Man. To był bardzo bogaty repertuar. Wystarczył nam na kilka godzin jamowania.

I wtedy Igor wypowiedział te straszne słowa: „Taras, zagrajmy coś innego. Na przykład Foggy Day„. Powiedziałem, że nie wiem. Potem Autumn in New York nalega Igor. Odpowiadam w ten sam sposób. „Ugh, co ty tam wiesz?! Ihor powiedział zirytowany, przy innych ludziach. Czułem się nieswojo, więc postanowiłem, że zagram wszystko z pamięci. Popełniać błędy, gubić się, ale z pamięci. Do następnego jamu nauczyłem się 15 piosenek, ledwo mogłem je wydobyć, ale wciąż byłem w stanie zagrać je bez nut. Tak to się wszystko zaczęło.

Cho-Jazz

Dzięki Igorowi Hnydynowi i Nastii [Anastazji] Lytvyniuk mogliśmy jeździć na kursy mistrzowskie Cho-Jazz w Polsce. Ci ludzie od wielu lat przyjmują ogromne grupy muzyków z Ukrainy. Byłem tam kilka razy i bardzo miło wspominam to miejsce. Dwa metry ode mnie widziałem na scenie ludzi grających w sposób, który można usłyszeć tylko na płytach najlepszych światowych wykonawców. Wszyscy mieli przyjazne nastawienie, więc nie bałem się wejść na scenę i zagrać z nimi. Cho-Jazz to miejsce, gdzie czas stoi w miejscu i nic się nie zmienia na przestrzeni lat. To ten sam system – stała kadra nauczycielska i uczniowie, którzy grają tak, jak grają. Ale właśnie to pozwala budować silne więzi z ludźmi, jeśli przyjeżdża się tam co roku.

Jako gitarzysta miałem szczęście do moich nauczycieli – Attilli Muehl i Rafała Sarneckiego. Wciąż utrzymuję z nimi kontakt, mimo że od czterech lat nie uczestniczę w kursach mistrzowskich, a nawet kiedy przyjeżdżali na przykład do Kijowa, jeździłem tam tylko po to, by spędzić z nimi czas.

Kiedy już studiowałem w konserwatorium, w pewnym momencie moim nauczycielem został basista Ihor Zakus. Na pierwszej lekcji powiedział mi: „Taras, nie wiem jak grać na gitarze, nie mogę cię niczego nauczyć. Ale musisz nagrywać transkrypcje swoich improwizacji na wideo i wysyłać je do mnie”. Zrozumiałem, że byłem jedynym uczniem, który to robił. Kiedy znowu pojechałem na Cho-Jazz, poszedłem na jam i nagle magia zniknęła – już wiedziałem, kto co robi, na czym stoi i tak dalej. Jak zwykle 20 minut bluesa, 15 trębaczy, 10 saksofonistów i jeden gitarzysta, bo za długo trwa podłączenie do wzmacniacza dźwięku (śmiech). Zagrałem, a potem Atilla podszedł do mnie i powiedział: „Co się stało?  Co do cholery!!!? W zeszłym roku ledwo umiałeś grać, a teraz grasz dobrze, potrafisz prawie wszystko”. A rok później, w tym samym miejscu, powiedział, że nie ma na co narzekać – wszystko brzmiało dobrze. Pewnego dnia my – Atilla, Ihor Zakus i ja – spotkaliśmy się w Kijowie i Atilla wciąż pytał Ihora, co takiego zrobił, że w ciągu dwóch lat poczyniłem tak niewiarygodne postępy.

W końcu cuda zdarzają się tutaj [na Ukrainie] tylko ludziom, którzy czegoś chcą. Jeśli będziesz się starał, znajdziesz odpowiedzi na swoje pytania. Nikt nie będzie za tobą chodził i zadawał ci pytań: „No, kochanie, grałeś dziś na instrumencie, nauczyłeś się nut? Dobra robota, idź pograj jeszcze trochę”. I nie ma w tym nic osobistego, po prostu współczesne realia wymagają ludzi o określonej pozycji, którzy nieustannie pracują nad sobą.

LV Jazz Club

W tym tempie mógłbym w pewnym momencie zagrać na pamięć ponad 100 standardów jazzowych. Ale wcześniej wszystko wyglądało inaczej, tak jak w przypadku innych muzyków: były to głównie tak zwane „lwowskie wiecznie zielone piosenki”, około 20 utworów, które każdy mógł zagrać na raz. Później z inicjatywy Jurija Sadowego we Lwowie pojawił się LV Jazz Club. Stworzył on prawdziwy raj dla muzyków jazzowych – zostaliśmy tam bardzo ciepło przyjęci. Praktycznie żyliśmy tam od otwarcia do zamknięcia – jam sessions, koncerty, spotkania z przyjaciółmi, wszystko było dla nas dostępne. I tak wygraliśmy prawo do korzystania z jeszcze większej sali koncertowej w tym klubie, a potem basista Andrey Arnautov zadzwonił do mnie z propozycją stworzenia zespołu scenicznego na jam session. Jedynym warunkiem było to, że musieliśmy grać nowe piosenki co tydzień. W pewnym momencie zaczęliśmy powtarzać standardy jazzowe, ponieważ pozostały tylko te, które trzeba było dokładnie przećwiczyć, a to już było sprzeczne z formatem jam session. Przed każdym jam session publikowaliśmy listę tych standardów na Facebooku, aby inni mogli się przygotować. Chociaż fajnie jest nauczyć się czegoś nowego, wiele osób narzekało, że to niesprawiedliwe, bo jak mogliby uczyć się czegoś nowego co tydzień? Ale głównym argumentem było to, że byli leniwi, każdy chciał grać tylko to, co znał od dawna. Ale potem ludzie się przyzwyczaili i to popchnęło nas wszystkich do przodu. Graliśmy tak przez około dwa lata.

Yurii Seredin

Yura jest fenomenalnym pianistą. Chodziliśmy do tej samej szkoły muzycznej we Lwowie. Był czas, kiedy Mark Tokar nabijał się z niego, że przeprowadził się do stolicy, ale wygląda na to, że wszyscy już o tym zapomnieli (śmiech). Mówiąc o lokalnych historiach muzycznych, opowiedział mi, jak Lee Konitz przyjechał do Lwowa i to był moment, w którym zdecydował się odłożyć na bok muzykę klasyczną i zająć się jazzem na poważnie. Jest prawdopodobnie jednym z najbardziej imponujących muzyków, jakich znam. Oprócz tego, że nauczył się wielu rzeczy dzięki systematyczności – nazwijmy to „poprawnie” – jego kompozycje mają dużą wartość estetyczną i koncepcyjną, a wszystko to jest profesjonalnie zaaranżowane. Jest też po prostu dobrym człowiekiem – można z nim porozmawiać o wszystkim, od wymiany absurdalnych żartów po dyskusje o domowych mechanizmach czy filozofii i psychologii.

Markijan Iwaszczyszyn

Wszyscy na długo zapamiętają historię Markiyjna. Był poysłodawcą wielu inicjatyw kulturalnych miasta, a jedną z nich jest słynny festiwal Jazz Bez. Jest to wyjątkowy format, ponieważ odbywa się w całej Ukrainie, a nawet przyciągnął niektóre miasta w Polsce, takie jak Przemyśl i Lublin. W związku z tym, gdy muzycy byli zapraszani na festiwal, rzadko występowali w tym samym mieście, a jedynie wyjeżdżali w trasę koncertową w ramach tego samego festiwalu. Jednocześnie każde miasto było autonomiczne, a lokalni organizatorzy czasem sami wybierali headlinerów i odsyłali ich do organizatorów z innych miast. Kluczową ideą było dla mnie to, że Markijan prezentował lokalnych muzyków, a nie tylko supergwiazdy z zagranicy, jak to często bywa. Teraz ten festiwal przeżywa w pewnym sensie „plateau”, ponieważ wiele przeszkód zatrzymało jego rozwój w ostatnich latach –   pandemia,   śmierć Markijana,   wojna na pełną skalę. Dlatego teraz bardzo trudno wyobrazić sobie Jazz Bez odbywający się w umownym Kramatorsku w tym czasie.

Co roku w klubie Dzyga, gdzie pracował i regularnie się spotykał, obchodzone są jego muzyczne „urodziny”. Obecnie w pobliżu Dzygi, stałego miejsca Markijana Iwaszczyszyna, otwarto uliczkę, która jest kontynuacją klubowej kawiarni i baru.  Nie miałem czasu, by poznać go bliżej. Moje najbardziej żywe wspomnienie to lekcje u Alexa Maksymiva, które odbywały się w Dzydze. Po tym Markiyan przyszedł i dał mi ogromny kawałek suszonego mięsa rybiego (śmiech). Grałem też na jego festiwalu „Flyugery L’vova” z moim zespołem fusion. Pamiętam, że bardzo zależało mu na oryginalnym, autorskim materiale, nie chciał zwykłych przeróbek. Zaopiekował się nami na naprawdę profesjonalnym poziomie, a my nawet nie spodziewaliśmy się żadnych tantiem. Nie wiedziałem wtedy zbyt wiele o niczym.  Ogólnie rzecz biorąc, pomimo tego, że nie znaliśmy się zbyt dobrze, czułem się przez niego wspierany. To było jak bycie akceptowanym. I zawsze, gdy Markiyan siedział przy swoim słynnym stoliku, nawet gdy był zajęty, poświęcał chwilę, by przynajmniej się przywitać. Teraz trochę żałuję, że nie miałem czasu rozwinąć tej relacji, ale miałem jeszcze jedną zaletę – chociaż byłem już dorosłym mężczyzną, Markijan z kolei był już poważnym wujkiem. Przynajmniej tak mi się wydawało i czasami po prostu bałem się z nim rozmawiać (śmiech).

Weterani jazzu

Trębacz Yakiv Tsvetinskyi opowiadał zabawną historię. Pewnego dnia przyszedł do LV Jazz Club na krótko przed jego otwarciem o 16:00 . Zobaczył starszego mężczyznę, który z zainteresowaniem przyglądał się plakatom na drzwiach wejściowych do klubu. Grzecznie zapytał Yakova: „Gdzie jest klub jazzowy?”. Ten odpowiedział równie grzecznie: „To jest klub jazzowy. Zapraszamy na koncert dziś wieczorem o 20.00, a sam klub otwiera się wkrótce, o 16.00”. Mężczyzna zauważył futerał i zapytał, czy to trąbka. „Ja też jestem muzykiem! Kiedyś grałem jazz z chłopakami, długie noce! Ale, jak zwykle, miałem inny zawód”, zaczął nostalgicznie. Po kilku krótkich opowieściach przypomniał sobie: „I z chłopakami stworzyliśmy lwowskiego bluesa, tak, to byliśmy my!”. Yakiv zapytał, jak to brzmiało, a mężczyzna zaczął nucić pod nosem: „Tu doo doo, tu doo doo, tu doo doo, tu doo doo…”. I wtedy Yakiv zdał sobie sprawę, że to… „Bag’s Groove” Milesa Davisa. Nie skomentował tego, ale historia natychmiast stała się znana w różnych kręgach muzycznych w całym kraju i dotarła do muzyków z Dnipro. Na cześć tej historii saksofonista Danylo Vynarykov skomponował utwór „Dnipro Bead”, który był odpowiedzią na tego „lwowskiego bluesa”, niestety nie wiem, kto to był. Być może, gdybyśmy się spotkali, rozpoznałbym go. Ale starsi muzycy rzadko pojawiają się na naszych spotkaniach. Pamiętam, kiedy saksofonista Richard Kanaforsky, członek Domarsky Quartet, jeszcze żył. Przychodził i słuchał nas na naszych jam sessions, często grając. Ostatecznie był prawdopodobnie jedynym, który zintegrował się ze wszystkimi starszymi muzykami. Był też trębacz Volodymyr Kit, saksofonista Valentyn Uchianin i pianista Arkadii Orekhov.

Jednak wszystkie te osoby nie grały muzyki zawodowo ani nie zarabiały na życie. Valentin Uchanin, na przykład, ma dyplom z fizyki i jeśli się nie mylę, wykłada na uniwersytecie. Jest to dość powszechny scenariusz. Zespół Medicus Ihora Khomy również był sławny – był to zespół lekarzy! Oznacza to, że muzyka jest dla nich wszystkich głównie hobby. Ze względu na okoliczności, prawie nigdy nie krzyżowaliśmy ścieżek z ich środowiskiem, mimo że wszyscy się znaliśmy. Nie mieliśmy więc transferu wiedzy od starszych do młodszych pokoleń. Myślę, że z czasem bylibyśmy w stanie to zrobić.

Wcześniej, w latach 30. i 40. ubiegłego wieku, lwowski jazz miał swoich bohaterów… Wesołowski, Leonid Jabłoński, Renata Jaroszewicz – oni z kolei byli ściśle związani z tym, co działo się w Polsce, więc wiodącym nurtem w jazzie były sentymentalne piosenki przeznaczone albo na imprezy kameralne, albo na sytuacje teatralne. I, o dziwo, jeszcze 10 lat temu nikt o nich nie mówił. Dziś są całe projekty, które wykonują np. muzykę Wesołowskiego i robią aranżacje do jego kompozycji. Jego muzykę można usłyszeć na koncertach w wielu miejscach. Czy jest więc teraz często wspominany? Bez wątpienia. Ale czy jego utwory są grane na jam sessions? Nie…

W kontekście wojny na pełną skalę (i od 2014 r.) takie osobowości są prawdziwym znaleziskiem, a ważnym jest dla umocnienia ukraińskiej historii że szybko zostały spopularyzowane, podobnie jak w przypadku wielu innych artystów i postaci z innych dziedzin.

Leopolis Jazz Festival

Moja historia z Leopolis Jazz Festival zaczęła się nieco później, ponieważ na początku festiwalu (2011) nie interesowałem się jazzem. Ale i tak jeździłem prawie co roku. Wielką zaletą festiwalu było to, że można było posłuchać wszystkich za darmo. A były tam naprawdę światowej sławy osobistości. Były sceny dzienne na głównym placu i przy jednym z pałaców, a także koncerty wieczorne, których można było posłuchać zarówno na terenie płatnym, jak i w tzw. strefie kibica, gdzie można było usiąść na trawie i posłuchać transmisji z koncertu na gigantycznym ekranie z dobrym dźwiękiem. A na początku było nawet tak, że scenę było widać zza płotu, a ludzie siedzieli właśnie tam.  Rzeczywiście, Leopolis Jazz to ważna karta w historii ukraińskiego jazzu. Przełomowe koncerty, jam sessions z headlinerami w klubie Libraria, wielu muzyków z całego kraju i zagranicy. Wszyscy wciąż pamiętają, jak Robert Glasper przyjechał na Ukrainę kilka lat temu i przyszedł do klubu jazzowego z całym swoim zespołem, gdzie wszyscy graliśmy do późnych godzin nocnych. Albo Joe Lovano w śmiesznym kapeluszu, chodzący z aparatem i robiący zdjęcia wszystkiemu dookoła. Takich historii jest wiele, a zwykle to klub Libraria był znany z tego, że czasem, ni stąd ni zowąd, można było spotkać kogoś z zagranicy – nie bez wysiłków lokalnych muzyków, którzy wiedzieli, kogo zaprosić. W każdym razie ten festiwal zawsze był dla nas wielkim świętem.  Oczywiście ostatnie lata były bardzo trudne dla organizatorów, ponieważ od 2020 roku odbył się tylko jeden festiwal – w 2021 roku. Jest mało prawdopodobne, że zostanie on wznowiony – biorąc pod uwagę źródła finansowania w przeszłości, byłby to absolutny brak szacunku dla tych, którzy zginęli w tym czasie. Mamy jednak nadzieję, że uda się znaleźć inny format, oparty na innych zasadach.

Rozmawiała: Kateryna Ziabliuk

Artykuł przygotowany został we współpracy z Meloport i Citizen Jazz


Тарас Кушнірук. Флюгери львівського джазу

Тарас Кушнірукодин з провідних джазових гітаристів молодого покоління в Україні. Живе та працює у Львові, місті, яке завжди було своєрідним перехрестям різних культур з усієї Європи. Завдяки цьому Тарас мав нагоду співпрацювати з багатьма європейськими, здебільшого польськими, музикантами. Він – учасник численних гуртів, зокрема Mark Tokar Belveder Group, ShockolaD, Lviv Hammond Trio.

Тарас пройшов через безліч трансформацій як музикант, проте від початку тримається своєї лінії – грати музику та вдосконалювати свої вміння. Для нього це не стільки справа самовираження, скільки “соціальна нитка” з середовищем в якому знаходиться, спосіб комунікування як з близькими, так і з незнайомцями. У Львові Тараса оточує чимало яскравих постатей, що зробили суттєві вклади в розвиток львівської культури. Долучаючись до них і пропонуючи свої ідеї, він сам мимохіть став тою незамінною частиною історії, що поєднує в собі пам’ять та майбутнє.

Це була приємна розмова. Коли ми зідзвонилися з Тарасом, то якось не складалося враження, що це інтерв’ю. Ми просто розмовляли про людей, яких ми знаємо і які привнесли в наші життя щось цінне. Виявилося, що левова частина з них – львів’яни, і важко уявити людину, яка б могла розповісти з таким трепетом про стількох людей з цього середовища. Було ясно, що формат інтерв’ю не розкриє їх портретів у повній мірі, тож цілісна розповідь з уст Тараса, де один мотив перетікає в інший, видалася найбільш натуральним розв’язанням.

Марк Токар

Можу про кожного розказати по порядку. Певне, почну з Марка Токара, з яким ми грали в колективі Бельведер, секстет з львівськими музикантами. Це було щось абсолютно не схоже ні на що з того, що відбувалося перед тим [у Львові – ред]. Марк не мав записів композицій, які приносив, і показував їх прямо на репетиціях. Було все дуже відкрито до імпровізації. Ми мали популярну формулу концерту – композиція, повністю імпровізований перехід та наступна композиція. Це завжди звучало добре.

Марк присвячував багато часу фрі-імпро, здебільшого ми робили різноманітні вправи на увагу та інтеракцію. Мені найбільше подобалася вправа, що нагадувала телеграф, – ти, як і решта, обираєш одну ноту і граєш лише її, в різних регістрах. Кожен обирає свою ноту і в результаті виходить досить абстрактна картина, завжди різна і остаточно гармонійна. Також ми робили “стіну звуку”: коли ми починали саундчек на сцені, то просто в один момент починали грати так голосно, як тільки вміємо. Все “кричало”!

З часом діялися дедалі цікавіші речі, – наприклад, духовики між собою переглядалися й знаходили якісь співзвуччя. І це ввійшло в практику настільки, що під час виконання творів раптом з’являлася ця звукова палітра, якийсь інтервал або дивний акорд, який на перший погляд зовсім не співзвучний з рештою, й під це треба вміти підлаштуватися.

Інша цікава річ – Марк показував нетипові способи відтворення звуків на своєму інструменті. Проте ми не говорили так часто про технічні аспекти – які акорди заграти, чи які конкретно аранжування зробити. Це все відбувалося радше в форматі постійної філософської дискусії.

Мені здається, що Марк хотів бути у цьому колективі як Майлс Девіс (сміється). Давав нам повну свободу, залишав простір для наших інтерпретацій й не втручався.

Був період, коли ми грали концерти виключно з композиціями Вейна Шортера, його улюбленого композитора. Це був справжній виклик для мене, адже не було фортепіано й ціла відповідальність за незручні акорди та вічно змінні баси лежала на мені. З цією та іншою програмою ми багато подорожували різними містами України, а також в Польщі.

Якийсь час у Львові жив гітарист Алекс Максимів. Він дуже сильно відрізнявся від інших музикантів, у першу чергу, через його рівень, який був у рази вищий, ніж у нас [місцевих музикантів – ред]. Треба було бути готовим, щоб зрозуміти наскільки він класний, а більшість цього не розуміла, хоч і захоплювалася. Не сказав би, що знаю його добре, проте пам’ятаю, що першу лекцію з джазової гітари я мав саме у нього. Я нічого не знав й не вмів, але він вирішив почати одразу з дуже складних структур – якісь набудови на акордах, альтеровані лади в блюзі. Каже: “Ось як можеш це заграти!” Тільки за 4 чи 5 років я до нього відізвався з повідомленням: “Алекс, я маю питання. Ми з тобою колись займалися і ти мені на листочку написав ось такі акорди. Тепер скажи, – що це? По-моєму, я вже готовий до цього” (сміється).

Окрім цього, ми з ним часто пересікалися на концертах чи джемах, у Львові й тоді, коли він переїхав у Берлін.

Ігор Гнидин

Що я найкраще пам’ятаю зі знайомства з Ігорем Гнидином, так це початки моєї музичної подорожі років 12 тому, досить давно. Тоді Анастасія Литвинюк, активна львівська піаністка, моя вчителька з додаткового фортепіано та дружина Ігоря Гнидина, була вагітна, і Ігор дедалі частіше кликав грати мене. Погано, невміло, зате багато та часто. Кожного четверга був джем-сейшн, і одного разу він до мене зателефонував і сказав: “Приходь, пограємо сьогодні”. Я не дуже зрозумів про що йому йдеться, тож без поспіху пішов до клубу (адже інші музиканти ще грають свій сет), навмисне запізнююся. Ігор підбігає до мене і каже: “Швидше, швидше, ми чекали на тебе!”. Я знав тоді лише три джазові стандарти, й ті грав з нот, – якийсь блюз, Cantaloupe Island та Watermelon Man. Дуже багатий репертуар. Нам цього вистачало насправді на кілька годин джему.

І ось Ігор сказав страшні слова: “Тарасе, давай заграємо щось інше. Наприклад, Foggy Day”. Кажу, що не знаю. Тоді “Autumn in New York!” – наполягає Ігор. Я відповідаю так само. “Тю, а що ти тоді знаєш?!” – роздратовано мовив Ігор, на очах в інших людей. Мені стало не по собі, тож я вирішив, що буду грати все на пам’ять. Помилятися, губитися, але з пам’яті. На наступний джем я вивчив вже 15 пісень, ледь їх “витягував”, але все ж був у стані заграти їх без нот. Так все й почалося.

Завдяки Ігорю Гнидину та Насті [Анастасії] Литвинюк ми могли поїхати на майстер-класи в Польщі – Cho-jazz. Ці люди возять величезні групи музикантів з України протягом багатьох років. Я був там декілька разів, і з цим місцем у мене пов’язані дуже приємні спогади. За два метри від себе я бачив на сцені людей, що грають так, як ти чув лише на записах кращих виконавців світу. Всі мали доброзичливе ставлення, тож я не боявся виходити на сцену та грати з ними. Cho-jazz – це місце, де час зупиняється, суцільний вакуум, і з роками там нічогісінько не змінюється. Така сама система – постійний викладацький склад та студенти, які грають як грають. Але це якраз дозволяло вибудувати міцні зв’язки з людьми, якщо ти приїжджаєш туди щороку.

Мені, як гітаристу, дуже пощастило з викладачами, – були Attilla Muehl та Rafał Sarnecki. Ми з ними досі утримуємо контакт, хоч я не відвідую ті майстер-класи ось вже 4 роки, і навіть коли вони приїжджали, скажімо, до Києва, я їхав туди просто щоб з ними провести час.

Коли я вже навчався в консерваторії, моїм викладачем у певний момент став басист Ігор Закус. На першому занятті він мені сказав: “Тарасе, я на гітарі нічого не вмію, я тебе нічому не навчу. Але ти маєш записувати транскрипції імпровізацій на відео та мені їх висилати”. Я так зрозумів, що я був єдиним студентом, який це робив. Коли я поїхав знову на Cho-jazz, вийшов на джем і раптом магія пропала, – я вже знав, хто що робить, на чому стоїть й таке інше. Як завжди, 20 хвилин блюзу, 15 трубачів, 10 саксофоністів, а гітарист один, бо занадто довго треба під’єднуватися до підсилювача звуку (сміється). Я зіграв і після цього до мене підійшов Атилла і вражений каже: “Що сталося?! Як це? Ти минулого року ледве грав, а зараз ти граєш добре, тобі майже все вдається”. А ще через рік, у тому ж місці, сказав, що вже нема до чого чіплятися, – все звучить як треба. Одного разу ми, – Атилла, Ігор Закус та я, – зустрілися в Києві і Атилла все ще випитував у Ігора, що він такого зі мною зробив, що за два роки

відбувся такий невірогідний прогрес.

Зрештою,тут [в Україні] чудеса стаються тільки з людьми, які чогось хочуть. Якщо прагнеш, то знайдеш відповіді на свої запитання. Ніхто не буде за тобою ходити і питатися: “Ну як, сонечко, ти пограв сьогодні на інструменті, повчив ноти? Ну, молодець, піди ще пограй”. І в цьому немає нічого особистого, просто сучасні реалії потребують людей з конкретною позицією, які постійно над собою працюють.

З таким темпом я в певний момент міг зіграти на пам’ять більш ніж 100 джазових стандартів. Але до цього все виглядало інакше, так само як у інших колег музикантів: були здебільшого так звані “Lviv Evergreen Songs”, близько 20 творів, які міг одразу заграти кожен. Потім у Львові з’явився LV Jazz Club, з ініціативи Юрія Садового. Власне він створив справжній рай для джазових музикантів, — нас там дуже тепло приймали. Ми там майже жили від відкриття до закриття, — джем-сейшни, концерти, зустрічі з друзями, нам було доступно все, що завгодно. І ось ми вибороли право користуватися ще більшою концертною залою в цьому клубі, й тоді до мене зателефонував басист Андрій Арнаутов з пропозицією створити stage band на джем-сейшн. За однієї умови, — щотижня мають бути нові композиції й бажано на пам’ять. В певний момент ми вже почали повторювати джазові стандарти, бо залишилися тільки такі, які потрібно ретельно відрепетирувати, а це вже суперечило формату джем-сейшну. Ми публікували у Фейсбуці список цих стандартів перед кожним джем-сейшном, щоб інші підготувалися. Хоч це й класно, — вчити щось нове, але багато хто нарікав, що це несправедливо, бо як це вони мають вчити щотижня щось нове? Але головним аргументом було лише те, що їм ліньки, всі хотіли грати лише те, що давно знають. Але потім люди звикали, й це сильно “підштовхнуло” нас усіх вперед. Так ми грали близько двох років.

Юра — феноменальний піаніст. Ми ходили з ним до однієї музичної школи у Львові. Був період, коли Марк Токар жорстоко кепкував з нього, бо той переїхав у столицю, але здається вже всі про це забули (сміється). Згадуючи про локальні музичні байки, — він розповідав мені, як у Львів приїжджав Лі Коніц, і це був той момент, коли він вирішив відставити класику і серйозно займатися джазом. Напевне, це один з найвражаючих музикантів, яких я знаю. Окрім того, що він багатьом речам вчився системно, — назвімо це “правильно” — то його композиції мають в собі безліч варств, естетичних та концепційних, і все це оформлено на професійному рівні. А теж він просто хороша людина, – з ним можна поговорити про що завгодно, від вимінювання абсурдними жартами до обговорення якихось побутових механізмів або ж філософії та психології.

Маркіян Іващишин

А ось історію про Маркіяна всі пам’ятатимуть ще довго. Він був ідеологом багатьох культурних ініціатив міста, одна із них, — славнозвісний фестиваль Jazz Bez. Це унікальний формат, адже він відбувається по всій Україні й навіть залучав деякі міста в Польщі, такі як Пшемишль та Люблін. Тому коли музиканти запрошувалися на фестиваль, то дуже рідко виступали в одному місті, тільки їхали одразу в тур в рамках одного фестивалю. При цьому кожне місто було автономне і місцеві організатори деколи самі обирали хедлайнерів та скеровували їх до організаторів з інших міст. А ключовою ідеєю для мене було те, що Маркіяну залежало на тому, щоб презентувати місцевих музикантів, а не тільки супер-зірок з-за кордону, як це часто стається. Зараз цей фестиваль переживає в певному сенсі “плато”, бо протягом останніх років ніщо не сприяло його розвитку, — ані пандемія, ані смерть Маркіяна, ані повномасштабна війна. Так що зараз дуже важко собі уявити, щоб Джаз Без відбувався у цей час в умовному Краматорську.

Щороку в клубі Дзиґа, де він працював і постійно засідав, святкуються музичні “уродини”. Зараз біля Дзиґи відкрили провулок, закапелок Маркіяна Іващишина, яке є продовженням кав’ярні та барної частини клубу.

Я не встиг з ним познайомитися ближче. Найяскравіший мій спогад — це коли я брав уроки в Алекса Максиміва, які відбувалися якраз в Дзизі. Після цього прийшов Маркіян і дав мені величезний шмат сушеної тараньки (сміється). Також я грав на його фестивалі “Флюгери Львова” зі своїм ф’южн-колективом. Пам’ятаю, що йому дуже залежало на тому, щоб це був оригінальний, авторський матеріал, він не хотів звичайних переробок. Він тоді про нас подбав на дійсно професійному рівні, а ми навіть не очікували, що дістанемо якісь гонорари. Я тоді ні на чому ще не знався.

Загалом, — попри те, що ми не були знайомі дуже добре, — від нього відчувалася підтримка. Таке відчуття, що тебе приймають. І завжди коли Маркіян сидів за своїм славнозвісним столиком, навіть зайнятий, приділяв хвильку, щоб хоча б привітатися. Зараз трохи шкодую, що не встиг ці взаємини розвинути, але був на ще одна річ, — хоч я вже був дорослим парубком, Маркіян в свою чергу вже був здоровезним, дорослим та серйозним дядьком. Так принаймні здавалося, й я іноді просто боявся до нього заговорити (сміється).

Джазові ветерани

Трубач Яків Цвєтіньский оповідав кумедну історію. Одного разу він прийшов до LV Jazz Club, незадовго до його відкриття о 16.00. Бачить старшого чоловіка, що з цікавістю приглядається до афіш на вхідних дверях до клубу. Ввічливо питається Якова: “А де знаходиться джазовий клуб?”. Той, так само ввічливо, відповідає: “Це й є джазовий клуб. Запрошуємо сьогодні на концерт о 20.00, а сам клуб незабаром відчиняється, о 16.00”. Той чоловік зауважив його футляр і запитав, чи це труба. “Адже я теж музикант! Ми колись з хлопцями грали джаз, ой, довгими ночами! Але, як водилося, професія була в мене інша”, — почав ностальгувати. Після кількох коротких розповідей він згадав: “А ще ми з хлопцями створили львівський блюз, так, це були ми!”. Яків поцікавився як він звучав, тож чоловік почав мугикати під ніс: “ту ду ду-у-у-у, ту ду ду-у, ту ду ду-у, ту ду ду-у-у-у ду…”. Й тут Яків розуміє, що це… Композиція “Bag’s Groove” Майлза Девіса. Він цього вже не коментував, але історія моментально стала відомою у різних музичних колах країни, й дійшла також до музикантів з Дніпра. На честь цієї історії саксофоніст Данило Винариков скомпонував свій композицію “Дніпровський бус”, який був відповіддю на той “львівський блюз”, Я, на жаль, не знаю хто це був. Можливо, при зустрічі би впізнав. Але старші музиканти рідко з’являються в місцях наших зборів. Пам’ятаю часи, як був ще живий саксофоніст Річард Канафорський, учасник Квартету Домарського. Він приходив і слухав нас на джем-сейшнах, часто грав. Зрештою, він був чи не єдиним, хто інтегрувався з усіх старших музикантів. Був також трубач Володимир Кіт, саксофоніст Валентин Учанін, піаніст Аркадій Орєхов.

Проте ці всі люди не займалися музикою професійно й для заробітку. Валентин Лучанін, на приклад, має звання в напрямку фізики, якщо я не помиляюся, викладає в університеті. Це досить розповсюджений сценарій. Також був відомий колектив “Медікус” Ігоря Хоми, — це був колектив медиків! Тобто, музика для всіх них — це здебільшого хоббі. В силу обставин, ми з їхнім середовищем майже не пересікалися, хоч усі один одного знали. Тож у нас не було цього переказування знань від старших до молодших поколінь. Гадаю, це ми б уже могли таке робити з часом.

Раніше, ще в 30-40 роках минулого століття, львівський джаз мав своїх героїв… Весоловський, Леонід Яблонський, Рената Яросевич, — вони в свою чергу були міцно пов’язані з тим, що відбувалося в Польщі, тож провідною течією джазу були сентиментальні пісні, призначені або для камерних заходів, або ж театральних ситуацій. І, як не дивно, ще 10 років тому про них ніхто особливо не говорив. Сьогодні ж є цілі проєкти, які виконують музику, наприклад, Веселовського, роблять аранжування на свої склади. Багато де можна почути його музику на концертах. Тож, чи його часто зараз згадують? Без сумніву. Але чи на джем-сейшнах грають його пісні? Ні…

В зв’язку з повномасштабною війною (та й починаючи від 2014 року) подібні персоналії — це справжня знахідка, і в цілях збереження української історії їх дуже швидко популяризували, так само сталося з багатьма іншими митцями та діячами в інших сферах.

Leopolis Jazz Festival

Моя історія з фестивалем Leopolis Jazz почалася дещо пізніше, бо я на його початку (2011 р.) ще не цікавився джазом. Але майже кожного року я все ж таки відвідував. Великою перевагою фестивалю було те, що всіх насправді можна було послухати безкоштовно.А приїжджали дійсно світові постаті. Були денні сцени на головній площі та біля одного з палаців, а також вечірні концерти, які можна було слухати як на платній території, так і на так званій фан-зоні, де можна було сидіти на траві й слухати трансмісію з концерту на велетенському екрані з хорошим звуком. А на початку було навіть так, що сцену можна було побачити з-за огорожі, й люди сідали прямо там.

Й дійсно, Leopolis Jazz — це важлива сторінка в історії українського джазу. Знакові концерти, джем-сейшни з хедлайнерами в клубі Libraria, маса музикантів з усієї країни та з-за кордону. Досі всі згадують, як декілька років тому приїхав Роберт Гласпер й з цілим своїм колективом прийшов до джаз-клубу, де ми всі грали до пізньої ночі. Або Джо Ловано в кумедному капелюсі, який ходив зі своєю фотокамерою та знімав усе довкола. Таких історій безліч, зазвичай саме клуб Libraria був відомий тим, що іноді, ні з того ні з сього, можна було зустріти когось з-за кордону, — не без старань місцевих музикантів, що знали кого запрошувати.

В будь-якому випадку, цей фестиваль завжди був для нас великим святом.  Очевидно, останні роки далися організаторам дуже тяжко, адже з 2020 року був проведений лише один фестиваль — в 2021-ому. Навряд чи він відродиться, –  враховуючи джерела фінансування в минулому, це була б абсолютна неповага до загиблих у цей час. Проте сподіваємося, що вдасться знайти інший формат, на інших правилах.

Катерина Зяблюк

1 comments

Dodaj komentarz