HighNote Records, 2022

Płyta dla zaczerpnięcia oddechu – tak podsumować można najnowsze wydawnictwo firmowane przez świetnego trębacza Jeremy’ego Pelta. Po kilku koncepcyjnych albumach muzyk powraca z propozycją lżejszego kalibru.
Sam Pelt przyznaje w wywiadach, że po ostatnich niełatwych miesiącach, potrzebne mu było wytchnienie. „Zagraliśmy tu trochę piosenek i bawiliśmy się przy tym dobrze” – konstatuje trębacz. Po przesłuchaniu całości można śmiało stwierdzić, że słuchaczom dostarczy „Soundtrack” równie wiele radości co zespołowi.
Większość nagrań powstała w kwintecie. Lider zaprosił do pracy nad płytą grupę świetnych muzyków – sprawdzonych partnerów, z którymi miał już okazję wcześniej współpracować, ot chociażby przy okazji dwóch poprzednich albumów. Wśród nich znaleźli się: wibrafonistka Chien Chien Lu, pianista Victor Gould (który zagrał również na Fender Rhodesie), basista Vicente Archer (bas akustyczny i elektryczny) oraz perkusista Allan Mednard. Ponadto gościnnie w dwóch utworach usłyszeć można Anne Drummond (flet) oraz Brittany Anjou (melotron oraz Moog).
Znalazła się na płycie dziesiątka nagrań (a de facto dziewiątka, bowiem wyodrębniona pierwsza część „The Darker Side” trwa niecałe pół minuty). Niemal wszystkie to kompozycje samego Pelta. Autorstwo jednego utworu podzielił trębacz z pianistą Victorem Gouldem, a całość dopełniła instrumentalna wersja piosenki „I Love Music” Hale’a Smitha i Emila Boyda.
„Darujmy sobie na chwilę jakieś głębsze przesłania” – zacytujmy raz jeszcze słowa Pelta. Rzeczywiście dzisiaj równie potrzebna jest wszystkim chwila odpoczynku od niełatwej codzienności. A taką zdecydowanie zapewni Jeremy Pelt. Bo chociaż muzyk odcina się od wiązania albumu z jakąś ideą to paradoksalnie udało mu się zawrzeć w najnowszym dziele subtelną myśl przewodnią i stworzyć idealny „Soundtrack” na ciężkie czasy.