Jassmine Jazz Club, Warszawa, 17-19.09.2021

Przez trzy dni wrześniowego weekendu trwało świętowanie dwudziestolecia działalności zespołu RGG. Muzycy przygotowali dla gości program podkreślający szczególny charakter całego wydarzenia.
Aperitif
Pomysł grania utworów Komedy bardzo często spotyka się w Polsce z krytycznym odbiorem. Trudno się dziwić bowiem to jeden z najbardziej eksploatowanych – nierzadko bez umiaru i bez pomysłu – kompozytorów. Ale w przypadku muzyków takich jak RGG spodziewać się można podejścia wyjątkowego. I już w zapowiedziach projektu, który wypełnić miał pierwszy wieczór ową wyjątkowość dało się odczuć. Po pierwsze na tapetę nie został wzięty sztampowy program komedowski. Muzycy postanowili zmierzyć się bowiem z nagraniem tworzącym fundament nowoczesnego jazzu w Polsce – albumem Astigmatic. Trio zaprosiło na scenę dwóch wyjątkowych gości: trębacza Piotra Damasiewicza oraz saksofonistę Łukasza Poprawskiego. Artystów o ugruntowanej pozycji w jazzowym świecie. I kwintet w takim właśnie składzie znalazł się na scenie warszawskiego klubu Jassmine.
Tytułowe Astigmatic niosło się ze sceny przez niemal godzinę. W bardzo RGG-owskiej stylistyce, ale jednocześnie bez podążania ku totalnej dekonstrukcji oryginału. Kattorna i Svantetic były z kolei krokami przenoszącymi słuchaczy bardziej w stronę świata Komedy, przy czym stempelek (czy wręcz stempel) indywidualności całej piątki artystów i każdego z nich z osobna odciskał się na muzyce znacząco i wyraźnie. Fantastycznie wypadły fragmenty solowe zagrane przez RGG-owców. Finałowe Svantetic zaczęło się lirycznym wstępem fortepianu – Łukasz Ojdana w tym gwiazdorskim zestawieniu zachwycił mnie zresztą generalnie w najwyższym stopniu – i zaskoczyło szybką transformacją w energetyczną i niezwykle oryginalną interpretację.

Cisza po zakończeniu koncertu trwała jedynie przez chwilę. Widownia szybko wybuchła owacją na stojąco. W pełni zrozumiałą, bowiem zbalansowanie między duchem Komedy, a inwencją interpretatorów zdało się niemal perfekcyjne. Kuluarowe komentarze nie pozostawiały wątpliwości, że mieliśmy do czynienia ze zdarzeniem nadzwyczajnym.
Danie główne
Wieczór drugi poświęcony był koncertowej premierze najnowszego albumu tria. Łukasz Ojdana, Maciej Garbowski i Krzysztof Gradziuk pojawili się na scenie bez gości, by przedstawić materiał z albumu Mysterious Monuments On the Moon – swojej najnowszej produkcji przygotowanej na ukoronowanie dwóch dekad istnienia tria. Muzycy podzielili tym razem koncert na dwa sety.
Płyta – co podkreślali w rozmowach muzycy – jest zapisem chwili. Tego co zdarzyło się podczas sesji nagraniowej. Na koncercie Mysterious Monuments On the Moon zabrzmiało więc nieco inaczej niż na albumie, ale przecież (tu nieco się powtórzę) tego właśnie oczekiwać należy od takich zespołów jak RGG. Czegoś więcej niż tylko odegranie zapisu płyty. Patrząc na Księżyc możemy za każdą obserwacją dostrzec coś odmiennego. Na sobotnim koncercie także byliśmy świadkami odsłonięcia innego oblicza muzyczno-księżycowych eksploracji tria.

Widownia słuchała obu części w bardzo dużym skupieniu, rezygnując nawet ze zwyczajowego kwitowania aplauzem najefektowniejszych momentów koncertu. Jednak już finałowym oklaskom ponownie nie było końca, a zespół powrócił na scenę by pożegnać gości utworem Ellipsis ze swojej poprzedniej płyty Memento.
Deser
Deser. Wisienka na torcie. Creme de la crème. Jakby tego nie nazwać na zakończenie weekendu przygotowany został koncert wielokrotnie specjalny. Twórczość Stanisława Lema, natchnęła RGG już na etapie przygotowywania najnowszego albumu. Całość przy okazji świetnie wpisała się w tegoroczną setną rocznicę urodzin pisarza i myśliciela (przypadająca notabene tydzień przed opisywanym tu wydarzeniem) oraz ustanowiony sejmową ustawą Rok Stanisława Lema. Na płycie znalazł się utwór Planet Lem, a trio przygotowało również cały program zatytułowany w ten sam sposób. Współuczestniczył w tworzeniu tego dzieła … Robert Więckiewicz.
Wybitny aktor, był swego czasu jedną z osób zaangażowanych w nagranie słuchowiska opartego na tekście Solaris. Teraz fragmenty tego właśnie lemowskiego arcydzieła wplecione zostały w narrację spektaklu. Literacki pierwiastek nie zaburzył „muzyczności” przedsięwzięcia. Szczególnie, że Więckiewicz pokusił się o coś więcej niż tylko czytanie tekstu. To było zagranie historii opartej na Solaris, a aktor wykorzystywał do manipulacji swoim głosem także efekty elektroniczne, prezentując się niczym rasowy improwizator. Dla mnie można ten program postawić w jednym rzędzie z nagraniami RGG z Parkerem, Wattsem, Pohjolą i Blaserem.

Duże wrażenie robiła cała oprawa koncertu. Fantastyczne nagłośnienie (z czego klub Jassmine zdążył już zasłynąć) oraz kapitalnie przygotowana oprawa świetlna. Na sali wyłączono całe oświetlenie, nie pracował również bar. Scenę oświetlały wyłącznie białe lampy, a dramaturgię wzmacniało pojawianie się agresywnego czerwonego reflektora. Emocje potęgowała możliwość obserwacji Roberta Więckiewicza na telewizyjnych ekranach umieszczonych w klubie.
Kropka nad i postawiona została w sposób dobitny. Niedzielne spotkanie z RGG było rewelacyjnym podsumowaniem weekendowej celebracji. Najświeższe wrażenia zawsze są najintensywniejsze, ale Planet Lem okazało się dla mnie, nie tylko z tego powodu, koncertem „pierwszym spośród równych”. Trio przyzwyczaiło nas że nie zawodzi. Tak było też i teraz, a całe „urodzinowe przyjęcie” trzeba uznać za wydarzenie więcej niż udane.