Wydawnictwo Czarne, 2020

Tak się złożyło, że Patti Smith lepiej znam od strony literackiej niż muzycznej. W świecie „Poniedziałkowych dzieci” zatopiłem się momentalnie i bezwarunkowo. „Pociąg linii M”, choć zupełnie inny, pochłonął mnie równie mocno.
Nie miałem więc żadnych wątpliwości, że „Rok Małpy” to również lektura w sam raz dla mnie i nie pomyliłem się. Trudno jest mi jednak zdefiniować odczucia jakie ta książka po sobie zostawiła. Bez wątpienia wywarła wrażenie, ale czy uprawnione byłoby napisać, że mi się spodobała? Jej nastrój, chyba wyklucza „podobanie się”.
Książka zawiera osobiste zapiski Artystki z roku 2016 – chińskiego Roku Małpy. Z lekka oniryczne, nierzeczywiste, naznaczone wspomnieniami i ostatecznymi pożegnaniami. Znajdziemy też w „Roku Małpy” powroty do literatury i filmu. Patti Smith błądzi gdzieś po zachodnim wybrzeżu Ameryki i błądzą też jej myśli. Zawieszone w snach, marzeniach i nadziejach.
Patti Smith nie jest biernym obserwatorem. Życie toczy się z nią, a nie obok niej. Może właśnie dlatego, choć dużo w jej książce melancholii i smutku, potrafi spuentować ją nadzieją na lepsze jutro. I już choćby dla tych nieoczekiwanych acz jakże potrzebnych nutek niepoprawnego optymizmu warto przeżyć „Rok Małpy” z Patti Smith.