Bielskie Centrum Kultury, Bielsko Biała, 13-14.11.2019

Niezwykle interesujący program zaproponowali w bieżącym roku organizatorzy Jazzowej Jesieni im. Tomasza Stańki, zapraszając na scenę Bielskiego Centrum Kultury czołowych muzyków światowej sceny jazzowej.
Byliśmy w Bielsku drugiego i trzeciego dnia, słuchając koncertów kwintetu Giovanniego Guidiego, kwartetu Ambrose’a Akinmusire’a oraz solowego recitalu Brada Mehldaua.
13.11.2019 – Giovanni Guidi Quintet / Ambrose Akinmusire Quartet
Guidi to jeden z moich ulubionych pianistów. Jak dotąd niezawodny przy okazjach zarówno koncertowych jak i fonograficznych. Jego najnowszy album „Avec le Temps” wysłuchałem z przyjemnością. Przybyłem więc na koncert z dużymi nadziejami. Niestety nie uniknąłem pewnego rozczarowania. Wprawdzie publiczność przyjęła występ włoskiego kwintetu z dużym aplauzem, ja jednak nie odnalazłem w nim tego klimatu, który znałem ze wspomnianej płyty. Owszem zdarzały się zespołowi momenty atrakcyjne. Paradoksalnie nieco odległe od stylu kojarzonego z estetyką ECM (wydawcy Guidiego), kiedy muzycy rozpędzali się i grali dość energetycznie. Robiło się wówczas naprawdę ciekawie. Dobrze prezentowały się interakcje fortepianu , saksofonu (Francesco Bearzatti ) i gitary (Roberto Cecchetto), a najlepiej wypadał w tym zestawieniu tenorzysta Bearzatti. Jednak bardziej melodyjne fragmenty zbyt mocno raziły mnie stylistyką – a chyba nie o pastisz muzykom chodziło – zmierzającą ku, nomen omen, włoskim festiwalom. Liczyłem także na nieco wyraźniejszą dominację samego Guidiego, który zwykle na koncertach jest postacią wybijającą się, a tu oddał pole swoim współpracownikom. Gwoli kronikarskiego obowiązku dodam, że skład zespołu uzupełnili kontrabasista Joe Rehmer i perkusista João Lobo.

Zespół pod kierunkiem Guidiego zaprezentował słuchaczom jazz rodem z Europy. Finał drugiego festiwalowego wieczoru należał natomiast do muzyki amerykańskiej. I to takiej w najbardziej aktualnej swojej odsłonie. Ambrose Akinmusire koncertuje w Europie w różnych personalnych zestawieniach, a na koncert na bielski festiwal przywiózł ze sobą skład znany z koncertowego albumu z roku 2017 „A Rift in Decorum” (Sam Harris – fortepian, Harish Raghavan – kontrabas, Justin Brown – perkusja). Ową zapowiedź przyjąłem z radością, bowiem nagrania z kultowego nowojorskiego klubu Village Vanguard, podobają mi się zdecydowanie bardziej niż ubiegłoroczna produkcja „Origami Harvest”. Czepiać się występu popularnego Ambrożego nie zamierzam, aczkolwiek poza docenieniem klasy, nie umiałem wykrzesać z siebie jakiegokolwiek entuzjazmu. Może z powodu Justina Browna, który postawił tego dnia na (za) bardzo ekspresyjne prezentowanie swoich możliwości. A może z powodu samego głównego bohatera koncertu, który po ciekawym, niekiedy dość długim wstępie potrafił stanąć z boku, pozwalając na grę pozostałej trójce i wracając jedynie na króciutkie podsumowanie w finale. Może była to kwestia mojego zmęczenia po podróży, i dość wygórowanych oczekiwań, ale pierwszy wieczór na Jazzowej Jesieni, nie był aż tak dobry jak się tego spodziewałem.

13.11.2019 – Brad Mehldau
Wielkie skupienie. Na scenie i na widowni. Tego można spodziewać się po solowych koncertach Brada Mehldaua i nie inaczej stało się podczas występu pianisty na bielskiej scenie. Mehldau w każdym z utworów wypływał na szerokie wody swojej wyobraźni, a zgromadzona na sali publiczność bezwarunkowo zanurzała się w toń opowieści pianisty. Historii tkanych gęstą, pełną emocji narracją. Moc wrażeń ani przez chwilę nie powodowała jednak znużenia. Przeciwnie – niemal dwugodzinny koncert minął wyjątkowo szybko. Zdawało się, że był dość krótki i dopiero rzut oka na zegarek pozwalał uświadomić sobie że spotkanie z muzykiem trwało niemal sto dwadzieścia minut. Nie mieliśmy do czynienia z formami znanymi chociażby z jarretowskich, czysto improwizowanych występów. Nie było jednak także mowy o prostym odgrywaniu melodyjnych klasyków. Mehldau ma swój styl, grając kreuje własne, wspaniałe światy. Byłem na jego solowym występie już po raz czwarty i niezmiennie było to dla mnie ogromne przeżycie. Rozczarowała mnie tylko… reakcja publiczności, która po pierwszym i jedynym jak się okazało bisie, nawet nie próbowała namówić pianisty na kolejny.
