Prószyński i S-ka, 2017

Ależ kłopotów narobiła mi ta książka. Cały dzień, cały misternie ułożony harmonogram diabli wzięli. Sięgnąłem po nią w chwili przerwy, tylko na momencik i odłożyłem … następnego dnia rano (ok, przyznaję, że z przerwą na krótki sen). Pisząc już całkiem serio muszę przyznać, że Jarosław Sawic, który za opisywane tu dzieło odpowiada, skomponował je według najlepszych recept wziętych od bohaterów swojej książki.
„Budka Suflera – Memu miastu na do widzenia” śmiało może stanąć w jednym szeregu z najlepszymi albumami zespołu, o którym opowiada.
Książka inspirowana jest pożegnalnym koncertem Budki Suflera z roku 2014. Opowieść tworzą trzy elementy: Muzyka, Miasto i Ludzie. Kapitalnym pomysłem było przemieszanie ze sobą rozdziałów z poszczególnych części. Tak, więc analizę poszczególnych płyt i utworów, genezę ich powstania, opisy pracy w studiu nagraniowych, anegdoty z tras koncertowych (Muzyka), przełamują historie najważniejszych osób związanych z zespołem, ich losy w czasach bytności w Budce Suflera, ale także w okresach „pozabudkowych”. Całość ubarwiają fragmenty dotyczące Lublina (w kontekście bliższych i dalszych związków z zespołem), miasta, z którym Budka Suflera jest nierozerwalnie związana.
760 stron czyta się – jak już wspomniałem – jednym tchem. Nie mamy do czynienia z suchym kalendarium wydarzeń, ale krwistą, rockową opowieścią, bez unikania trudnych tematów, bez owijania w bawełnę i bez lukrowania. Mnie przy okazji książka ta popchnęła do ponownego sięgnięcia po nagrania Suflerów, ale uważajcie, bo tu właśnie czai się niebezpieczeństwo: czytając i słuchając zapomniałem o całym świecie.