NFM, Wrocław, 22-8-2016

Z Kamasim Washingtonem miałem od początku pewien problem. Powszechne zachwyty zawsze uruchamiają we mnie odruch obronny i opóźniają zapoznanie się z danym muzycznym zjawiskiem. Tak było też w tym przypadku. W końcu jednak w moich rękach znalazły się płyta oraz bilet koncert. Postanowiłem zacząć od tak chwalonych debiutanckich nagrań. Rzeczywiście epicki The Epic robi wrażenie i wzmaga chęć konfrontacji na żywo. Choć jak się okazało niezbyt przekonujące pewne (według mojej subiektywnej oceny)wybory z płyty, na koncercie okazały się jeszcze bardziej nieprzekonujące.
Można było także mieć uwagi do zmniejszonego w stosunku do The Epic składu grupy, a Papa Washington – choć gest zaproszenia go na scenę miał symboliczny wymiar – jako zastępstwo nie stanowił znaczącej wartości dodanej. Ponadto jeżeli ktoś oczekiwał wyrafinowanego jazzu mógł poczuć się rozczarowany. Tak więc część widzów, choć wydaje się, że mniejszość, wyszła z koncertu niezadowolona. Parafrazując jednak znaną maksymę Prezesa Ochódzkiego „chodzi o to, żeby te minusy nie przesłoniły nam plusów”. Ważna są odczucia jakie mamy tuż po koncercie. Ja zaś po prostu dobrze się bawiłem, a dwie godziny koncertu z bisem wcale mi się nie dłużyły. Kamasi Washington dał bowiem niezły rozrywkowy show. Z ciekawością spostrzegłem, że potrafił – dosłownie – rozkołysać pełną salę wrocławskiego NFM i to nie tylko swoich zadeklarowanych wyznawców (którzy czasami nieco przesadzali z entuzjastycznym przyjęciem muzyka i reagowali jakby na scenie pojawił się wskrzeszony Miles) – a takowych jak się okazało już posiada.
Żartem można powiedzieć, że szkoda iż z parteru Sali nie wymontowano krzeseł, bowiem odbiór koncertu na rockową modłę w tłumie pod sceną byłby jeszcze lepszy. Atmosferze widowiska sprzyjała ponadto świetlna oprawa. Przyznaję, że Washington bardziej podoba mi się w wersji studyjnej, ale Kamasi na żywo to po prostu zupełnie inna bajka. Można się zżymać na artystyczną wartość koncertowych prezentacji saksofonisty i jego zespołu , ale faktem jest, że muzyk ten przyciąga dziś tłumy i tworzy dla jazzu pozytywny PR. Reasumując można powiedzieć, że był to wieczór dobrej zabawy, a czyż nie o to w końcu chodzi ?